Czas wrócić do dawnej tradycji opisywania fajnych wydarzeń biegowych, w których się uczestniczyło.
Wczoraj odbył się bardzo fajny i zarazem bardzo ważny bieg w Mosinie o poetyckiej nazwie Forest Run. Ważny był dlatego, że był to pierwszy start mojej osobistej żony Zosi:)
Ale od początku.
Bieg odbywał sie WPN-ie, pięknymi trasami wokół Pojników i J.Góreckiego. Pogoda była w sam raz, w cieniu lasów miły chłód, krótkie odsłonięte odcinki przypiekało.
Przyjechaliśmy na start. Tam spotkaliśmy wulbiego, jego szwagra, Marka - mego kolegę z pracy i kupę znajomych mosiniaków. Ogólnie na dystans 23 km stawiło się ponad 300 osób , godzinę wcześniej wystartowała grupa na 44km.
Zakładaliśmy z Zosią bieg przerywany regeneracyjnymi marszami co 10-15 min. Trochę się obawialiśmy czy damy radę, przed biegiem odzywała się też kontuzja w udzie. Ustawiliśmy się na końcu, obiecując sobie na końcu przybiec na metę.
Po starcie ludzie ruszyli, było bez przerwy z górki, więc darowaliśmy sobie pierwszy marsz. Drugi marsz też sobie darowaliśmy i zresztą wszystkie kolejne też. Zośka co raz wyrywała do przodu, więc musiałem jęczeć by zwolniła, wychodziłem na tego co już nie może. Bez przerwy kogoś wyprzedzaliśmy i było fajnie.Tak dobiegliśmy do Trzebawa. Tam pojawiło się trochę zmęczenia i trochę górek, na nich się oszczędzaliśmy i przechodziliśmy do marszu. Te krótkie odcinki dawały nam chwilę wytchnienia i potem biegliśmy dalej. W okolicach J.Góreckiego organizatorzy puścili trasę bardzo krosowo, tak, że tutaj już dostaliśmy mocniej w kość, a na sam koniec deserem okazał się podbieg z Osowej Góry do parkingu. Samemu ten kawałek udało mi się kiedyś podbiec w całości chyba tylko trzy razy, a nie policzę ile razy poległem. Teraz na zmianę szliśmy/biegliśmy dopingując się wraz z innymi umierającymi biegaczami. Na końcu zebraliśmy siły na ładny finisz, który był na samym szczycie.
Po biegu poszliśmy do miasteczka biegackiego, gdzie ja padłem na udostępnione leżaki a Zośka bez przerwy się wyginała, rozciągała i zażyła masażu.
O organizacji - ludzie z PocoLoco bardzo się postarali i bieg był na medal (wprawdzie drewniany

bo taki dostaliśmy, ale nie szkodzi). Jedzenie dostarczył sponsor w ilościach ogromnych (makaron z mięsem, lub coś wege). Izotoniki bez ograniczeń, banany i czekolada na trasie. Trochę brakło jeszcze jednego punktu z piciem na ostatnich kilometrach. Na mecie leżaki, stoliki i stołki do odpoczynku. Ekipa czterech masażystów. Bardzo fajny i wygadany był gość dzierżący mikrofon na mecie. Co on wyprawiał, gdy wbiegali ludzie kwalifikujący się na podium... Kupa fotografów. Trasa piękna jak to w WPN, oznaczona taśmami żółtymi dla 23km, niebieskimi dla 44km i czerwonymi dla tych, co chcieli się zgubić. Zupełnie jak na UltraGwincie - miałem bardzo miłe wspomnienia.
Polecam ten bieg, zabierajcie swoje żony/mężów i jedziemy na Forest Run za rok.