Ku pamięci mojego Beniusia cz.3

Nadeszła prawdziwa zima. Rzeczywiście jak na styczeń to zadziwiające zjawisko. Śnieg, mróz,  tez mi wybryki aury.

Beniuś systematycznie wyciągał mnie na spacer bez względu na położenie słońca czy księżyca. Chłopak oszalał  -15 na termometrze, a jemu zachciewa się wycieczek po okolicy. Ale szaleństwo nie leżało w naturze Beńka. On racjonalnie oznakowywał teren, w końcu na wsi to naturalna rzecz mieć swoje posiadłości.

Tak naprawdę wiązało się to z występująca u Beniutki  polidypsją ( nadmierne spożywanie płynów)  i poliurią ( zwiększone oddawanie moczu). Wyjście na śnieg było najprostszym sposobem uzupełniania sobie płynów. Dolna szczęka opuszczona na dół zagarniała śnieg jak szufla. Gdybym tylko na to pozwoliła Beniuta odśnieżyłby nie tylko moja siedzibę , ale i sąsiada. Ale jak dobrze pamiętam Benio nie był wprowadzony do budżetu sołeckiego, więc ten wysiłek byłby mało opłacalny.
W każdym razie wyjście „do lodziarni” czyli na odśnieżanie do ostatniego dnia było jedną z największych przyjemności piesia.

Stosunki Avil (rezydent)  - Benio (gość) na początku układały się wręcz boksiowo, albo raczej boksersko, pomimo stosunku wagowego 1:2.  Dowiedziałam się o tym szybko i jak większość informacji w życiu przez przypadek. Okazało się, iż Beniuś chudzina, bez grama tłuszczyku, z postępującym zanikiem mięśni w tylnych łapach i sięgający mi zaledwie do kolan, bez problemu umie sobie otwierać drzwi nawet jeżeli uchylają się na niego. Robił to cicho i błyskawicznie. Tylko, że  nikt  mnie o tym nie uprzedził. A ja w tym zakresie miałam wiedzę ugruntowana przez Avila i boksiowych gości, że dobrze ułożony piesio nie otwiera sobie drzwi sam i do tego bez pytania. Przyjęłam więc dotychczasowe środki ostrożności czyli rozdzielenie poprzez przebywanie w odrębnych pomieszczeniach i wypuszczanie psów naprzemiennie na ogród.  Zawsze się sprawdzało. Przy czym zawsze nie znaczy wciąż.

Benia po spacerze zamknęłam w jego pokoju, Aviś dostał zasłużony obiad. Poszłam wieszać pranie. Po ok. 3 min. Słyszę (wymieniam w zwolnionym tempie) leży jedno krzesło, podcięte drugie krzesło, rzeczy  ze stołu zsunięte na podłogę, miska , pisk Benia. Wpadam, rozdzielam psy ręcznie - wiem , że to najgorsze rozwiązanie, ale nie miałam czasu na inne rozwiązania. Avil na ogród niech ochłonie, a Beniowi tłumaczę, że niedawno nie chciał w ogóle jeść, a teraz pakuje się do miski Avila jedynaka. Oglądam psy. Wyszły bez szwanku, ja też. Ale co dalej ? Nie mam pokoi zamykanych na klucz.

Na szczęście w garażu stał kennel po moim poprzednim psie. Beniek  idzie do klatki (podobno lubił).  Cóż z tego jak teraz już nie lubi. Chce do kumpla, ale kumpel mało towarzyski  jedynak. Wymyśliłam rozwiązanie. Pomyślałam o zamontowaniu bramki rozdzielającej. Akurat pomieszczenia jakby były projektowane pod bramkę. Ale koszt wysoki. Lecz Fundacja czuwa. Mariola ( koleżanka z Fundacji) funduje bramkę, a nasz stolarz Pan Stasiu w ciągu jednego dnia wykonuje zlecenie. Ale ulga. Teraz każdy z psów ma odrębne wyjście na ogród. Nic tylko regulować ruchem. Niestety  każdy robi błędy. Na drugi dzień po zamontowaniu bramki wypuszczam Benia na ogród, ale zapomniałam zamknąć drzwi do ogrodu u Avisia.  Spotkanie obu Panów na ogrodzie było już bardziej drastyczne. Każdy z nich uważał się za właściciela ogrodu, rugując  oczywiście mnie z prawa do własności.

Chłopcy poszli w ostry spór o miedzę, co w przypadku „rachitycznego” Beniusia wydawało się niewykonalne. A jednak. Tym razem rozdzielenie zwartych psów zabrało mi nie tylko dużo czasu, ale też siły. Z ledwością, ale dokonałam tego co już zaczynało się wydawać nierealne. Oczywiście musiałam wejść między psy na trzeciego. Efekt ? Po rozdzieleniu Avil do domu, bo Beniuś wcale nie zamierzał opuścić ogrodu. Przecież dopiero co wyszedł. Obejrzałam uczestników walki. Beniuś bez śladu, Avil pogryzione czoło i lekko rozerwana dolna powieka, a ja pogryzione przez Beniulę obie ręce : lewa dłoń bardzo mocno, prawa lekko. Beniu się w końcu dorwał do świeżego mięska, a nie ciągle puszka i karma. Niestety mięsko nie było cielęcinką .No cóż. Szpital się kłania. A potem codzienne odkażanie ran, zmiana opatrunków.

Taka nauczka mi wystarczyła. Wystarczająco wyleczyłam się z nieuwagi.

To był okres , w którym Benito codziennie bił rekordy jedzenia. Ale przeszłam z suchej karmy wysokoenergetycznej, na świeżą , codziennie przygotowywaną. To akurat zbiegło się z odrzuceniem przez Benia  biszkoptów i poszukiwaniem przeze mnie nowych smaków, które zachęciłyby do spożywania posiłków.

To również okres wielogodzinnego ślęczenia przed  internetem i wyszukiwaniem naturalnych sposobów walki z chłoniakiem złośliwym. Na leczenie chemiczne Beniek był już za słaby. W zasadzie od razu wprowadziłam olej lniany i pastę dr Budwig. Zamówiłam pestki moreli (amigdalina czyli witamina B17 ), ostre papryczki chili ( lecznicze właściwości kapsaicyny) oraz ostropest plamisty. Tyle mogłam zrobić dla Benia. Te wszystkie sposoby to sama natura , nie mogły już mu zaszkodzić ( tylko ostrożnie z amigdaliną !!!).

Cały czas wierzyłam, ze nam się uda, mimo, iż widziałam brak wiary w oczach odwiedzających Beniusia przyjaciół. Ale przecież ja nie mogłam zwątpić. Widziałam, że Beniuś żyje moją wiarą, codziennym przytulaniem, regularnymi spacerami, lodziarnią. Podtrzymywaliśmy się wzajemnie. On z taką łagodnością , pokorą i godnością znosił swoją chorobę. Podziwiałam go za to. Dla niejednego z nas, byłby  przykładem radosnego pogodzenia się ze swoim stanem i ograniczeniami. Przypisuję Beniusiowi cechy ludzkie ? Owszem. Jestem przekonana, ze psy odczuwają. Zresztą można to łatwo zaobserwować np radość, smutek, ból, ekscytację, strach. Tylko wyrażają to inaczej niż my. Niewerbalnie. Wystarczy dobrze psa obserwować: jego ruchy, mimikę, postawienie sierści, ułożenie uszu itd. Zresztą nas odczytują też niewerbalnie ( pozasłownie) i są w tym mistrzami. Dlatego karmiłam Benia  pastą dr Budwig i swoją wiarą.

W rzeczywistości to nie ja jemu byłam potrzebna tylko on mnie. To radość,  że mogłam go gościć i pomagać. A cieszyło mnie wszystko - każda łyżeczka zjedzonego pokarmu, błysk w oku na biszkopciki, bieganie po ogrodzie, wyciąganie mnie na spacer, nie wspominając o delikatnym głaskaniu (Beniuś nie miał tkanki tłuszczowej , a wiele mięśni było  zaniku więc jego odczuwanie dotyku było bardzo intensywne).

Ale Beniuś kochał życie. Postanowiłam, ze podaruję mu tyle, ile jest w mojej mocy. Życia bez problemów i bólu, życia z domkiem, człowiekiem i Avisiem.

Czasami żyło nam się z pominięciem choroby. Na przykład Beniuta wcielał się w rolę  Don Juana - wycałował mnie całą , w zamian zażądał tylko masażu mięśni i głasków . Sam podsuwał miejsca, w których masaż sprawiał mu największą przyjemność.

Po drugiej stronie bramki wycałował mnie Avil. Jak widać miałam  pełną kochającą obsługę , żeby nie powiedzieć  dom rozpusty 1 baba i 2 facetów.

Z Beniusia był też niezły żartowniś.  Na przykład zdarzał się wieczór bojowy. Beniutek już się nudził  sam w pokoju  więc  najpierw otwarł sobie drzwi do łazienki. Kiedy stwierdził, że tam nic ciekawego  nie ma, a ukochana woda nie leci , nadal powiało  nudą. Postanowił więc rozruszać  Avisia przy bramce. Podszedł do bramki i zaczął szczekać (pierwszy raz dobrowolnie). Avil oczywiście odpowiedział tym samym, ale po krótkim czasie zaczął nadsłuchiwać  bo zwątpił czy to na niego czy to ostrzeżenie ze coś sie dzieje na zewnątrz. Pobiegł więc  sprawdzić  ogród, potem na pięterko, znów  dopadł do bramki a Benio jeszcze głośniej. Z powrotem, ta sama trasa ogród, pięterko, bramka. Ale  Beniek wymagał od domowników jeszcze większego zainteresowania, znowu wyszliśmy na dwór ... na lody. Po powrocie paskuda wymusza biszkopta bo inaczej nie wejdzie na tapczan, potem masażyk i głaskanka, buziaki dla pani i w końcu położył się. Biedny Aviś mogł w końcu  też iść spać.

Beniuś to czystej krwi gangster i prowokator. To on pierwszy wszczynał wojny przy bramce i ostatni kończył. Chłopak miał charakterek. I wlaśnie on pozwalał mu walczyć z chorobą, Cały czas zastanawiałam się gdzie w tym szkieleciku ta siła. Przecież jemu rozjeżdżały się łapki. Ta siła tkwiła właśnie  w charakterze i psychice tego psa.

Ale walkę z chłoniakiem po kilku radosnych tygodniach przegraliśmy. Teraz  Beniuś  biega po wiecznie zielonych łąkach  z pełnym dostępem do lodów. Nie czuje już bólu. No i oczywiście przytyło mu się troszkę.
Mogłabym pisać i pisać o Beniusiu, szczególnie, że lubię wieczorno-nocną pracę. A ta pora akurat zimą jest najdłuższa. Ale kto by tyle czytał ? O cudzym psie ?
Każdy zwierzak jest inny  i na swój sposób wyjątkowy.

I Wy macie takiego. Może nam go przedstawicie ?

A może macie przemyślenia dotyczące momentu, w którym powinniśmy naszym pupilom pozwolić odejść za tęczowy most ? Kiedy dokonać  humanitarnej eutanazji ?
Beniuś był podopiecznym Fundacji „Boksery w Potrzebie”. Moja opieka nad nim była tylko jednym z elementów podtrzymywania i utrzymywania Beńka . Całą część kosztową pokrywała Fundacja. A było tego nie mało : pobyt w klinice, biopsja, stała opieka weterynarza, kroplówki, leki, odpowiednia karma i wyżywienie, sweterki, podkłady z wkładem chłonnym itd. Wszystko to miało wpływ na jakość i komfort życia Benia.
Fundacja jest organizacja pożytku publicznego i utrzymuje się z darowizn finansowych i rzeczowych społeczeństwa oraz pracy wolontariuszy. Prowadzi działalność adopcyjną.
www.bokserywpotrzebie.pl


Dwa ostatnie zdjęcia to Avil po stracie Beniusia.