Ku pamięci mojego Beniusia cz.2
- Alina
Nowy Rok. Wbrew tradycji nie robię planu działań ani postanowień na cały rok z góry. Nie wyznaczam sobie celów. Marzenia w nienaruszonym stanie przechodzą z jednego roku na drugi , czego nie mogę powiedzieć o zasobach finansowych, gdyż one w tajemniczy sposób topnieją między 31 grudnia a 1 stycznia.
Beniuś już od jakiegoś czasu jest „poznańską pyrką”. Niestety 2 stycznia wiadomość na forum, że Benio trafił do kliniki. Badania, badania, badania. Ileż można tym bardziej , że nasz bohater kurczy się wyjątkowo szybko. Rodzice adopcyjni odwiedzają tam swój skarb, który zdążył się już do nich przyzwyczaić. Niestety pobyt w klinice się przedłuża, planowana jest biopsja.
8 stycznia Beniula z wielką radością opuszcza mury kliniki, z postanowieniem że nigdy już do niej nie wróci. Zalecenia proste : podawać leki i specjalistyczną karmę w puszkach ( koszt jednej puszki 12 zł) , aby móc powoli przejść na specjalistyczną karmę suchą. Tego samego dnia koleżanki z Fundacji „Boksery w potrzebie” sygnalizuje, że Beniuś musi odejść od rodziny adopcyjnej bo nie radzą sobie z opieką. Boksio odmawia jedzenia, nie można też podać leków. Generalnie jest już w stanie terminalnym ( tzn. zmierza do końca swojego życia ) , mogą być kłopoty z poruszaniem się, potrzebami fizjologicznymi, aż w końcu trzeba będzie łagodnie i z miłością przeprowadzić Benia przez tęczowy most.
Założenie Fundacji jest proste. Prowadzimy psa bez cierpienia i bólu do momentu kiedy organizm zasygnalizuje, że już nadszedł czas pożegnania. Miałam się zastanowić czy wezmę Benia. I nad czym tu się zastanawiać. Takie psy nie mają żadnych szans na nową adopcję , a w hoteliku mimo dobrej opieki będą nadal podmiotem, a nie przedmiotem. Taki pies potrzebuje miłości, której nie miał szansy zaznać w swoim życiu oraz stałej opieki.
https://www.mieczewo.com/k%C4%85cik-braci-mniejszych/1260-ku-pami%C4%99ci-mojego-beniusia-cz-2.html#sigProId52bb774ebb
Decyzja szybka, bez chwili zastanowienia. Oczywiście , że wezmę Benita. Rozstrzygnięcie było podyktowane rzecz jasna w większości empatią, a nie zimną kalkulacją, bo przecież jeszcze nie miałam pod opieką psa w tak ciężkim stanie. Ale czyż można od kobiety wymagać czegoś więcej ?
9 stycznia Beniuś już w moim domu. Mój pies rezydent , również bokser Avil , nie lubi jak ktoś mu wchodzi na jego teren. To wymaga ode mnie trzymania psów z dala od siebie, mimo że są dokładnie rówieśnikami. Natomiast kategoria wagowa Avil – ciężka, a Beniuś - papierowa.
Szkielecik z Benity niesamowity, ale w obyciu jest grzeczny, wyważony, cierpliwy. Istny dżentelmen. Zaraz w pierwszy dzień, nasza wetka Pani Natalia, podała niezbędne leki i nasz drobiazg zaczął ruszać z jedzeniem. Zaczęłam od jednej łyżki karmy puszkowej rozpuszczonej w wodzie. Chwycił. Jedzenie podawałam co 1,5 – 2 godzin, zwiększając dawki. Ponieważ entuzjazmu nie było musiałam poszukać czegoś na co Beniowi ślinka pocieknie, a jednocześnie będzie przyjęte przez żołądek. Myślałam przez całą noc, urozmaicając sobie wyjściami na spacer z podopiecznym co 3 godziny ( podobno u właścicieli załatwiał się w domu). Widać rześkie, nocne powietrze dobrze mi zrobiło bo znalazłam pokarmowego wabika – biszkopty. Jednak nie wiedziałam czy zadziałają. Musiałam czekać do psiego śniadania. Ale było warto. Benito rzucił się na przysmak. Już wiedziałam czym dosmaczać karmę, dzięki czemu jedzenie ruszyło z kopyta. Z czasem małą miseczkę zamieniłam na średnia, a tę na dużą.
W pierwszych dniach udało się opanować dwie najważniejsze rzeczy jedzenie i kulturalne załatwianie potrzeb fizjologicznych. Pierwszy sukces za nami. Poczułam, ze razem możemy pokonać wszystko. Beniu grzecznie siedział na tapczanie, ale ja dostałam skrzydeł. Jejku jak było mi to potrzebne.