Kryminał

Opowiadanie zdobyło II nagrodę w  konkursie literackim "Kryminał z Mieczewem"


 

Zielony samochód dostawczy powoli toczył się leśną drogą. Basia obserwowała ją zza krzaków i po prostu czuła, że jest świadkiem czegoś nietypowego. Coś w tym aucie było złowrogiego, wygaszone światła (nie wiadomo po co, i tak nie był przez nie mniej widoczny o godzinie 12 w południe), przyciemniane szyby, to ślimacze tempo… Nagle auto zatrzymało się, jakieś 200 metrów od ukrytej Basi. I, niestety – jej córki Aurelki, pyskatej, rezolutnej pięciolatki. Aurelka już dawno zorientowała się, że coś jest na rzeczy, być może też nie spodobało jej się auto, albo po prostu nieczęsto widuje się własną matkę zastygłą w krzakach z wypłoszonym wyrazem twarzy.

 

- mamoooo – rozległ się teatralny szept, głośny jak co najmniej góralskie jodłowanie, przynajmniej w uszach Baśki. – Mamoooo…… czemu tu siedzimy? Czemu nie idziemy dalej?

- ciiiiiiii, nie wychylaj się, zaufaj mi….. – jeśli chciała uspokoić własną córkę, to wybrała jak najgorszy sposób. Nic tak nie działało na ciekawość dziewczynki, jak przykazanie, żeby nie patrzyła, nie słuchała, nie myślała.

- wyjdźmy z tych krzaków, grzyby nam się pochowają, albo ktoś nam wyzbiera, ci z tego auta na przykład! 

Gdyby przyjechali na grzyby, to by inaczej wyglądali, pomyślała coraz bardziej spanikowana Baśka. Dwóch łysych i babka, jakaś taka wypindrzona, typowa maskotka ruskiej mafii. Ruska mafia w lesie koło Mieczewa! W sumie, czemu nie, różnych elementów tu nie brak, i te panie „pracującewiadomojak” chyba w usługach….. tak, to dobre miejsce na brudne interesy! A nam się grzybów zachciało akurat dziś, akurat tu! Co teraz, co teraz, co teraz?

Nagle skrzypnęły drzwi (stary gruchot - pomyślała Basia) i wypindrzona wysiadła. Niebotyczne obcasy natychmiast wbiły się w miękkie podłoże i panienka w sekundę straciła jakieś 10 centymetrów wzrostu oraz równowagę. Piszcząc (po polsku? ) zabawnie zachwiała się i rozpaczliwie machając rękoma usiłowała nie upaść. Coś w pobliskich krzakach parsknęło i nagle umilkło. Twarz Aurelki to były w tej chwili tylko ogromne oczy nad dłonią jej matki, przyciskającej się do ust i przy okazji prawie całej reszty twarzy dziewczynki.

- cicho! Musimy być cicho, opanuj się dzieciaku!

Skrzypnięcie drugie i wysiedli łysi. Dlaczego mafiosi upodobali sobie takie właśnie fryzury? Bez słowa przeszli na tył auta, otworzyli drzwi i wyciągnęli duży wór. Musiał być ciężki bo robili to z trudem, napinając bicepsy i klnąc niemiłosiernie. Baśka usiłowała pozostałą wolną ręką zatkać uszy córki, co było o tyle trudne że wolna ręka była jedna (druga wciąż na ustach) a uszu dwoje.

- jeszcze tego brakowało, może wyjdziemy stąd żywe, ale za to z całym zestawem nowych przekleństw, które Aurelka z upodobaniem godnym lepszej sprawy, przedstawi w przedszkolu i to pewnie jeszcze podczas wizytacji pani dyrektor…. Cholera!  - monolog był w głowie, przerażenie w oczach.

Wór został rzucony na mech. Brązowy tobół zaległ na zielonym posłaniu z daleka wyglądając jak śpiący zwierz, wielki i złowrogi, zwinięty w kłąb. Skrzypnięcie, trzaśnięcie i zielony pojazd zaczął się oddalać, wyjeżdżając tyłem z lasu. Tym razem już z włączonym światłami… Baśka poczuła niewyobrażalną wręcz ulgę, która wydobyła się ze świstem z jej płuc. Puściła głowę swej córki, którą bezwiednie przyciskała do siebie, a Aurelia momentalnie poszła w galop. Oczywiście w kierunku brązowego nieokreślonego toboła. Nim zdążyła dobiec, nim Baśka zdążyła zareagować, tobół poruszył się. Obie zastygły w połowie ruchu, gdy tymczasem wór wybrzuszył się w dwóch miejscach, potem w czterech, a na końcu w jednym miejscu  zarysowała się coś jakby… piłka? Głowa?

- halo? Jest tu ktoś? Dobrzy ludzie? – przemówił tobół schrypniętym głosem.

- tak tak! Sami dobrzy ludzie! – mała dziewczynka podbiegła do wora i zaczęła dźgać go palcem – kto tu siedzi? Dobry człowiek?

- wypuśćcie mnie! Chcę wyjść!

- już moment – Basia przezwyciężyła już szok i klęcząc na mchu usiłowała odplątać węzeł – udało się, proszę!

Z wora wychyliła się głowa, potargana w tych miejscach, gdzie były włosy, spocona tam, gdzie ich brakowało. Głowa zmrużyła oczy, podrażnione nagle przez światło dnia. No tak, w worku było ciemno….

- kim pan jest?

- nazywam się Kazimierz Nowak, jestem sołtysem Mieczewa, porwano mnie! Gdzie są oprawcy? – wykrzyczał człowiek z worka, zdenerwowany ale pełen werwy.

- odjechali, jesteśmy bezpieczni, wzywam policję!

-nie, nie wolno pani! Oni mnie zabiją, oni tu wrócą do mnie – sołtys zdenerwował się bardziej

- czy nie zrobiliby tego wcześniej gdyby chcieli – pięciolatce nie można było odmówić rozsądku – no przecież mogli pana zastrzelić w tym worku…..

- dziękuję ci moje dziecko, bardzo ci dziękuję! Może nie odzywaj się nie pytana, dobrze? – sołtys był ewidentnie zamknięty na głos rozsądku. Zwłaszcza głos dziecka, które rozwijało przed nim przerażające wizje tego, czego ledwo ledwo (w swoim mniemaniu) uniknął. - te bydlaki chciały mnie nastraszyć! Znam ja rzezimieszków!

- proszę się uspokoić i wszystko nam opowiedzieć. Choć może nie powinnam pytać?

Ale już było za późno. Sołtys tylko czekał na te słowa – wiadomo, opowiedziany kłopot robi się jakby ciut mniejszy, rozłożony na innych barkach waży jakby trochę mniej. Usiadł na swoim niedawnym więzieniu, wygładzając nogawki niemiłosiernie pogniecionych spodni i rozpoczął opowieść o zazdrosnym sołtysie pobliskiej wsi Pruszkówki, wsi, której mieszkańcy w większości są bandziorami, a sołtys największym z nich. Otóż okazało się, że obie wsie planują dożynki w najbliższą niedzielę, stanowiąc dla siebie konkurencję. Wiadomo – okoliczna ludność będzie musiała zdecydować, gdzie się udać – Mieczewo czy Pruszkówki? Która wieś zdobędzie więcej publiki? I oto zazdrosny sołtys Pruszkówek, słusznie bojąc się Nowaka i jego genialnych pomysłów, postanowił go usunąć, w lesie porzucając konkurenta….

- leżałbym tu pewnie parę dni, zanim ktokolwiek by mnie znalazł. Do tego czasu byłoby już po dożynkach i ten skandal – sołtys Mieczewa nie przyszedł na własną imprezę! Pewnie zachlał! Albo nawet zwiał z jakąś panienką! To była tego typu zagrywka!  Skur…. Skórkowany – zakończył Nowak, widząc minę Baśki i jej nerwowe machanie rękoma.

- chciał pan powiedzieć „skurczybyk” , prawda? Znam to słowo. Zgadzam się z panem, prawdziwy skurczybyk! – wtrąciła się Aurelka – musimy go uciszyć tak samo! Worek jest, trzeba się zaczaić!

- ale tam zaczaić! Nic nie mogę zrobić, on ma jeszcze miejscową sklepową, przetrzymuje ją…. Najpierw musicie mi pomóc ją wydostać z łap skurczybyka! Bez pani Kazi nic w Mieczewie nie ma sensu…

Baśka poczuła mrowienie w karku…. Czuła że zbliżają się kłopoty, że sama się w nie ładuje, że nic nie może zrobić, by ich uniknąć, nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni…

- chodźmy, nasze auto stoi tam! Oczywiście, że panu pomożemy – to była Aurelka, już biegła w stronę niewidocznego samochodu, a za nią podążał Nowak, nadal potargany, spocony, pognieciony, ale już pełen nadziei….