Walka powietrzna nad Mieczewem

Przez forum nasze przemknęła wiadomość o walce powietrznej  jaka się odbyła w 1939 roku. Okazuje się, że nowi mieszkańcy Mieczewa nie mają pojęcia o co chodzi w forumowym poście, wobec czego śpieszę z wyjaśnieniami, bo historia to ciekawa.  Otóż nad naszą wsią podporucznik Włodzimierz Gedymin  lecący swoim PZL P-11c zestrzelił rozpoznawczego Dorniera DO 17F, który 2 września 1939 r. zapuścił się nad Wielkopolskę. Szczątki niemieckiej maszyny runęły tuż za wsią, na jej północnym skraju. Odnaleźli to miejsce regionaliści z Lubonia Przemysław Maćkowiak i Ryszard Jaruszkiewicz. Latem 1999 r. rozmawiali ze starszymi mieszkańcami Mieczewa i leśnikami. Trafili oni na miejsce eksplozji. Znaleźli tam fragmenty poszycia kadłuba samolotu, tabliczkę z wnętrza wyprodukowanego w 1938 r. w Halle Dorniera i szczątki wyposażenia kabiny.

By przybliżyć ten epizod z wojny obronnej 1939 r. posłużę się tekstem Pana Krzysztofa Janowicza który przytaczam z niewielkimi skrótami:

„ We wrześniu 1939 roku, mimo zdecydowanie gorszego sprzętu, polscy piloci pokazali Niemcom, że nie można ich lekceważyć. Gdy tylko udało im się nawiązać kontakt z nieprzyjacielem, powietrzne starcia przemieniały się w bohaterskie i dramatyczne epizody, które rozsławiły polskich lotników na całym świecie. Należało do nich zestrzelenie jednego dnia dwóch niemieckich samolotów dokonane przez jednego pilota, co stanowiło precedens w alianckich siłach powietrznych podczas II WŚ . W jego ślady poszły później tysiące innych. Ale zacznijmy od początku.

Pilot

Będąc wnukiem zesłanego powstańca styczniowego, Włodzimierz Gedymin urodził się w roku 1915 w stolicy carskiej Rosji, Petersburgu. Gdy dwa lata później wybuchła tam rewolucja październikowa, państwo Gedyminowie przenieśli się do Poznania. Po ukończeniu szkoły podstawowej Włodzimierz Gedymin kontynuował naukę w Gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego, słynnym poznańskim „Marcinku”. Dla młodego chłopca sukcesy Żwirki i Wigury w lotniczych zawodach były impulsem do wstąpienia do grupy lotniczej w ramach zajęć z przysposobienia wojskowego. Po przekonaniu rodziców i przejściu komisji lekarskiej, w roku 1932 jego marzenie zaczęło się spełniać. Kurs teoretyczny odbył w 3. Pułku Lotniczym i ukończył go z trzecią lokatą.
Po zdaniu matury postanowił zostać inżynierem i zdał egzaminy na Politechnikę Warszawską. Aby spokojnie ukończyć uczelnię chciał jeszcze ochotniczo odbyć obowiązkową służbę wojskową i tak trafił do poznańskiego 57. pułku piechoty. Przeszedł tam kurs podchorążych rezerwy. Zastanawiając się nad wyborem drogi życiowej, postanowił zostać w wojsku. Mając ukończone lotnicze przysposobienie wojskowe, mógł być pilotem. Tak trafił do elitarnej Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie, gdzie przeszedł szkolenie pilota myśliwskiego w składzie X. promocji. Ukończył ją z trzecią lokatą za Witoldem Głowackim i Józefem Górskim. W dniu 15 października 1937 roku został promowany na podporucznika i trafił do 131. Eskadry Myśliwskiej.
We wrześniu 1939 roku ppor. Włodzimierz Gedymin należał do ścisłej czołówki III/3 Dywizjonu Myśliwskiego. Ponieważ był dowódcą trzysamolotowego klucza jego samolot PZL P.11c miał końcówki skrzydeł pomalowane na czerwono. Czerwony pas znajdował się również na kadłubie obok białej cyfry 6 i godła eskadry. Aby tradycji stało się zadość ppor. Gedymin miał również czerwony szalik.
Aby usprawnić działania swoich pilotów, dowódca Dyonu, mjr Mieczysław Mümler postanowił urządzić zasadzkę w położonym na wschód od Poznania majątku Kobyle Pole. Wysłał tam sześć maszyn ze 131. EM oraz ośmiu pilotów. Był wśród nich klucz ppor. Gedymina, który niestety doleciał na miejsce niepełny.  Oprócz myśliwców na polowe lotnisko przybyła samochodami obsługa techniczna z niezbędnym sprzętem, paliwem i amunicją. O świcie 2 września piloci byli już w gotowości bojowej. Zaczęło się czekanie na przeciwnika.

Dornier

Rano 2 września z lotniska Schönfeld/Crössinsee wystartował samotny Dornier Do 17F-2 (W.Nr 1048, 7A+GK) z 2.(F)/121 dowodzonej przez Maj. Wenza. Załogę maszyny rozpoznawczej stanowili: pilot Uffz. Emil Armborst, obserwator Uffz. Wilhelm Henningsen oraz radiotelegrafista Gefr. Werner Gernst. Mieli dokonać rozpoznania obiektów na terenie Wielkopolski i Pomorza. Gdy Do 17 zbliżył się do Poznania, został wypatrzony przez Polaków. Wspomina ppor. Włodzimierz Gedymin:
„Siedzieliśmy w rowie obok maszyn i oczekiwaliśmy Niemców. Już trzy razy tego dnia pojedynczo lub obaj naraz [z kpr. Romualdem Żerkowskim ? przyp. autora] wychodziliśmy w powietrze. Zauważone jednak z ziemi samoloty przechodziły daleko z boku lub zawracały, gdy byliśmy jeszcze daleko, tak że do walk nie dochodziło. Nie wdawaliśmy się w długotrwały pościg, gdyż zadanie ściśle określało, że mamy pilnować rejonu Poznania.
Nasłuchiwaliśmy w napięciu odgłosu nieprzyjacielskich silników. Naraz w powietrzu wyczekiwany dźwięk - lecą. W kilku skokach dopadłem maszyny. Okulary... Dopinam spadochron... Pasy... Rozrusznik. Rżysko odrywa się od kół. Szybko idę w górę. Nad Poznaniem czerwona łuna. To chyba płoną Zakłady Cegielskiego... Składy Hartwiga.
Doszedłem do Kórnika, jestem nad pasmem jezior, ale nikogo nie widać. Postanawiam wracać na lotnisko. Nie obniżam wysokości. Naraz dostrzegam maszynę! Jest jeszcze bardzo daleko. Idzie z zachodu. Wąska sylwetka. To Dornier 17. Ściągam drążek i lekkim skrętem w lewo idę do góry. Chcę puścić go poniżej siebie i dopiero z przewagi wysokości zaatakować. Niemiec jest coraz bliżej. Idzie nadal swoim kursem. Jestem teraz wysoko nad nim. Oddaję drążek na całą długość i idę prostopadle w dół. Przeciwnik jest szybszy i tylko atakiem z góry mogę go zniszczyć. Ogon Dorniera rośnie w oczach. Zachodzę maszynę tak, aby być w martwym polu tylnego strzelca i naciskam spusty kaemów. Bije długimi seriami. Co trzeci pocisk smugowy. Widzę jak układają się po maszynie. Chyba trafiłem?”
Pociski ppor. Gedymina były bardzo celne. Opowiada Uffz. Henningsen:
„Między Poznaniem a Środą otrzymaliśmy niespodziewanie mocny ogień plot. Po nim nagle (...) zaatakował nas pojedynczy polski myśliwiec . W momencie zawiadomienia przez radiotelegrafistę padły pierwsze strzały z działka i km. Podczas pierwszego ataku przestrzelono nam zbiornik oleju, skutkiem czego olej wlewał się do środka maszyny.”
Polski myśliwiec nie był niestety uzbrojony w działko tylko w dwa kaemy. Mimo to ppor. Gedymin szybko zyskiwał przewagę nad przeciwnikiem. Niemiecka załoga była tak zaskoczona atakiem polskiego myśliwca, że w ogóle nie podjęła się obrony. „Dornier robi skręt w prawo. Nie wypuszczam go. Bombowiec zatacza duże koło. Dlaczego tak krąży?”
Kłopoty niemieckiej załogi zaczęły się teraz na dobre. Henningsen kontynuuje swoją opowieść:
„Uffz. Armborst (pilot) sprowadził samolot do 3000 m. Kolejny atak nieprzyjacielskiego myśliwca podziurawił pociskami nasz tylny zbiornik paliwa, wobec czego maszyna się zapaliła. Jako że silniki jeszcze pracowały, pilot wyrównał maszynę na wysokości ok. 3000 m, aby lotem ślizgowym osiągnąć niemiecką granicę. Po kolejnych atakach (...) myśliwca byliśmy zmuszeni opuścić płonącą maszynę na spadochronach”.
Polski pilot dostrzegł przygotowania Niemców do opuszczenia Dorniera i przerwał ogień. „Coś oderwało się od samolotu i zamigotało w powietrzu. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że to osłona kabiny... A więc będą skakać! Rzeczywiście odrywa się od maszyny sylwetka człowieka. Za nią druga, trzecia. Przelatuję nad maszyną i widzę jeszcze sylwetkę pilota, wreszcie i on wyskakuje. Pierwszy skoczek leci prosto w las. Spadochron nie rozwija się. Pozostała trójka wisi na spadochronach. Dornier wali się między drzewa i wybucha słupem ognia. Krzyczę z radości. Nawiązuję łączność z macierzystą jednostką i melduję zestrzał Dorniera?.
Niemieckich lotników było trzech, a nie czterech, jak relacjonował to ppor. Gedymin. Ich los opisał Henningsen:
„Wszystkie moje przestrogi do radiotelegrafisty dotyczącego jego wyskoku były bezskuteczne. Pozostanie w płonącej maszynie nie było jednak możliwe, więc odrzuciłem klapę awaryjną fotela pilota i wyskoczyłem. Podczas opuszczania maszyny trafił mnie odłamek pocisku, rozdwoił górną wargę i wybił trzy zęby. Mimo szoku i bólu udało mi się jeszcze pociągnąć za wtyczkę spadochronu. Na moment straciłem świadomość, którą odzyskałem po otworzeniu się spadochronu. Wtedy zauważyłem kolejne dwa spadochrony, z których jeden znosiło do góry, drugi w dół. Po gładkim lądowaniu na jakiejś łące na południowy wschód od Poznania dostałem się do niewoli polskich wojsk.”
Relacja niemieckiego lotnika różni się nieco od wspomnień Gedymina. Być może „pierwszym skoczkiem” była jakaś część konstrukcji Dorniera. Pilot i obserwator dostali się do niewoli, natomiast Gefr. Gernst zginął, prawdopodobnie skręcając sobie kark. Został pochowany blisko wraka Dorniera, który roztrzaskał się koło wsi Mieczewo około godziny 11.45. Później Niemcy ekshumowali jego ciało, a szczątki samolotu usunęli..