Człowiek znikąd

Opowiadanie zdobyło I nagrodę w  konkursie literackim "Kryminał z Mieczewem"


 

Rok 2014 – Mieczewo w gminie Mosina, lato w pełni. Na szczęście zelżały niedawne nieznośne upały. We wsi, jak co dzień, mieszkańcy wstawali do swoich obowiązków. Poszczekiwały psy, pokrzykiwały bawiące się dzieci. Gospodynie domowe plotkowały przed sklepikiem po zrobieniu codziennych zakupów.

Jedna z nich, Maria pożegnała się z sąsiadkami i pospieszyła do domu przygotować posiłek dla męża Jana i dwóch nastoletnich synów Krzysia i Henia.

Rodzina od niedawna mieszkała we wsi. Przybyli tu po śmierci stryja i zajęli podupadłe gospodarstwo w środku wsi. Jan, emerytowany policjant znalazł pracę w nieodległym Rogalinie, gdzie z zapałem oddawał się swojej konserwatorskiej pasji. Chłopcy spędzali czas na myszkowaniu w zakamarkach zabudowań gospodarczych i spotkaniach z nowymi kolegami. Miejscem spotkań był charakterystyczny punkt przy figurce. Bywało, że znikali na długie godziny, a wracali do domu zapraszając na posiłki swoich kolegów.

Maria była kobietą o wielkim sercu, otwartą na kontakty z sąsiadami, ich znajomymi i znajomymi znajomych. Każdy, kto przekroczył próg jej domu przyjmowany był gościnnie, nakarmiony i traktowany jak domownik.
Nie miała zwyczaju pytać skąd przychodzi i co go sprowadza. Taki sposób bycia wyniosła z rodzinnego domu. Jej rodzice pochodzili z jednej ze słabo zaludnionych bylych republik radzieckich. Ludzie żyli tam w biedzie, ale byli wobec siebie serdeczni i wspierali się wzajemnie. Kiedy ktoś zdobył deficytowe produkty spożywcze, zbiegała się do niego cała osada i wspólnie konsumowano przygotowany posiłek.

Lotnisko Ławica w oddalonym o niespełna 30 kilometrów Poznaniu. Wśród pasażerów szedł młody mężczyzna. Podszedł na przystanek autobusowy i ruszył w sobie znanym kierunku.
Dzień chylił się powoli ku końcowi. Od Warty nadciągały chmury zwiastujące zmianę pogody. Podjechał autobus, z którego wysiadło zaledwie kilka osób. Młody mężczyzna skierował się do centrum wsi obserwując od niechcenia obejścia. Zamierzał zapytać kogoś o możliwość noclegu w okolicy. Nie musiał długo szukać, bowiem przed sklepem natknął się na gromadkę głośno rozprawiających mężczyzn, a wśród nich Krzyśka – starszego syna Jana i Marii, który bez wahania zaprosił go do swego domu.
Wiedział, że rodzice przyjmą nieznajomego serdecznie. Włodek, bo tak im się przedstawił pozostał na tę i kolejne noce.

Rok 1989 – Baza 31 Dywizjonu Rakietowego Obrony Powietrznej, jedna z siedmiu baz rakietowych rozmieszczonych wokół Poznania. Podczas wizyty oficerów sojuszniczej armii przeprowadzono eksperyment z nieznanym dotąd dodatkiem do paliwa do wyrzutni rakiet NEWA S-125. Operacja była ściśle tajna. Nawet bezpośrednia obsługa wyrzutni nie zdawała sobie sprawy ze znaczenia eksperymentu. Pułkownik dowodzący akcją był świadom nowatorskiego a zarazem ryzykowngo

składu chemicznego użytego preparatu. Pojemnik zawierający fiolki z cieczą został zabezpieczony po udanej akcji i przeniesiony do specjalnego, mobilnego sejfu znajdującego się na opancerzonym samochodzie. Jeszcze tej samej nocy samochód opuścił bazę.

Dalsze próby z wykorzystaniem tego nowatorskiego środka nie doszły do skutku. Wydarzenia następowały w przyspieszonym tempie. Sojusznicy zmuszeni sytuacją geopolityczną wycofali się wkrótce, a wojsko polskie opuściło bazę w Czołowie. Obiekt zaczął podupadać i z biegiem czasu na skutek aktywnej działalności złomiarzy stawał się zapomnianą ruiną.

Rok 2014-Włodek zagościł w Mieczewie na dobre. Codziennie pożyczał rower i wyjeżdżał na długie godziny informując, że znalazł pracę na budowie. Wieczorami spędzał czas przed komputerem chłopców, którzy nie mieli nic przeciwko temu ponieważ pokazywał im ciekawe strony i gry.
W ciągu dnia docierał do odległego o zaledwie 3 kilometry lasu otaczającego pozostałości bazy rakietowej w Czołowie. Wyposażony w szczegółowy plan usiłował odnaleźć naniesiony na nim jej pierwotny kształt i nieistniejące już w większości zabudowania. Jego zachowanie wskazywało na jakieś poszukiwania. Niektóre obiekty już nie istniały, inne ziały pustymi otworami bram, pozbawionych nawet najmniejszych zawiasów i okuć.

Któregoś dnia bystry Heniek zwrócił uwagę brata na wypielęgnowane dłonie Włodka. Oświadczył, że tak nie wygladają dłonie człowieka pracującego fizycznie na budowie.
Chłopcy zaczęli zastanawiać się, dlaczego Włodek nie znalazł lepszej pracy w którejś z firm w Mosinie czy Kórniku – przecież świetnie posługiwał się komputerem. W tajemnicy przed rodzicami i kolegami postanowili sprawdzić, gdzie pracuje ich lokator. Któregoś razu pojechali za nim i ze zdziwieniem stwierdzili, że skręcił w las, w kierunku opuszczonej bazy wojskowej. Czyżby tam prowadzono jakieś roboty budowlane ?

Detektywi amatorzy zauważyli Włodka rozmawiajacego przez telefon. Mie było jednak żadnej firmy budowlanej, ani śladów budowy! Pozostali w ukryciu czekając na rozwój wydarzeń. Liczyli na to, że pojawi się dziewczyna, jedna z tych "pracujących" na poboczu drogi wiodącej do Kórnika.
Tymczasem obserwowany zakończył rozmowę i wszedł do ruin jednego ze zniszczonych budynków. Chłopcy nie odważyli się iść za nim. Wrócili do domu i swoim odkryciem podzielili się z ojcem. Ten zaczął baczniej przyglądać się współlokatorowi, a z biegiem czasu i on nabrał podejrzeń.

Podczas pobytu w Mosinie, wstąpił na posterunek policji. W rozmowie z dyżurnym funkcjonariuszem wspomniał o spostrzeżeniach chłopców i swoich wątpliwościach. Ten uspokoił go ale na wszelki wypadek sporządził krótką notatkę z rozmowy.
Następnego dnia na posterunku policji pełnił dyżur młody aspirant Nowak. W miasteczku panowal spokój, znudzony przeglądał codzienne gazety. Nic się nie działo – wiadomo sezon ogórkowy. Zaparzywszy aromatyczną kawę sięgnął do szuflady biurka. Przewertował kilka leżących tam kartek i w jego dłoni znalazł się

raport ze zgłoszenia złożonego przez Jana. Odezwał się w nim James Bond. Skontaktował się telefonicznie z Janem i umówił na spotkanie. Postanowili sprawdzić, co dzieje się w ruinach bazy. Żaden z nich nie przypuszczał, że już wkrótce sprawy nabiorą tempa.

Był póżny wieczór, Krzyś i Heniek nie zjawili się w domu. Włodek też się nie było. Żaden z kolegów nie widział ich przez kilka ostatnich godzin. Chłopcy spędzili całe popołudnie w czołowskich ruinach, obserwując poczynania Włodka.
Kiedy w pobliżu jednego z opustoszałych garaży pojawił sie terenowy samochód, przyczaili się w zaroślach. Z jednej strony ciekawość, z drugiej strach przed konsekwencjami zdemaskowania nie pozwalały im na wykonanie jakiegokolwiek ruchu.

Zaniepokojony Jan ponownie skontaktował się z Nowakiem, który podjechał w pobliże bazy. Zostawił samochód na poboczu drogi i poszedł lasem. W gęstniejącym mroku, zamajaczyła wśród drzew sylwetka jakiegoś pojazdu i kręcący się przy nim ludzie. Na jego wezwanie mężczyźni nie odpowiedzieli. Wskoczyli do auta i gwałtownie ruszyli. Nowak oddał strzał ostrzegawczy. Pocisk odbity rykoszetem od żelbetonowej, niewidocznej w ciemności ściany, trafił w zbiornik paliwa. Nastąpił wybuch, a po chwili z wnętrza płonącego auta dobiegła druga, silniejsza detonacja.
Policjant wezwał wsparcie, karetkę pogotowia i straż pożarną.

Tymczasem Heniek i Krzyś zmęczeni, umorusani, z wypiekami na twarzy zasiedli do bardzo spóźnionej kolacji, a Maria nie spytała skąd wrócili.

W prasie ukazała się notatka: " W minionym tygodniu na terenie gminy Mosina doszło do incydentu z użyciem broni. W wyniku wybuchu samochodu zginęły trzy osoby. Badanie laboratoryjne szczątków pojazdu wykazało istnienie na jego elementach śladów niezidentyfikowanego środka chemicznego ".

Pułkownik Niezgódka z nostalgią wspomniał czasy swej aktywności zawodowej. Czyżby historia zatoczyła koło? W 1989 roku miały miejsce pewne wydarzenia związane z tajnym komponentem paliwa rakietowego. Skojarzył otrzymany przed laty meldunek i akcję, której ciąg dalszy wtedy nie nastąpił.

***