Przemysł weselny

"Tak" to słowo, od którego wszystko się zaczyna. A "wszystko" oznacza gorączkowe przygotowywania do ślubu i wesela, opracowywanie strategii godnej samego Napoleona. Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Chyba dlatego, że do niedawna żyłam w błogiej nieświadomości, z której to wyciągnęli mnie pewni znajomi, będący w zaawansowanej fazie przygotowań do dnia "W".

 

Jak sięgnąć pamięcią, wesela to imprezy organizowane przez młodych, a raczej ich rodziców nie tyle dla nich samych, co dla gości. Jest to dużo milsza od pogrzebu okazja, aby zebrać całą rodzinę pod jednym dachem, najeść się, wypić i potańcować. Uginające się od jedzenia stoły, pełne kieliszki i orkiestra zagrzewająca do tańca to standardy, które zachowały się do dzisiaj. Ale wszystko dookoła się zmieniło.

Uświadomiono mnie, że wesele szykuje się co najmniej na rok przed planowaną datą. Samochód, fotograf i organista muszą być zamówieni z olbrzymim wyprzedzeniem. Oprawa całego wydarzenia musi być jak najbardziej oryginalna. Młodzi wspinają się na wyżyny wyobraźni - sami bądź z pomocą wykwalifikowanej agencji – aby zaskoczyć swych gości i zapisać się w ich pamięci na zawsze. Trudna to sztuka, biorąc pod uwagę, że najbardziej nawet wymyślne pomysły (lot balonem, skok na bungie , ewentualnie wynajęcie karety, TIRa lub siwych koni) zaczynają powszednieć.

Wracając do fotografa – kto pamięta pamiątkowe zdjęcia wykonane w studio, przy pianinie bądź fototapecie z pięknym parkiem, może być pewien, że to inna era. Teraz rządzi fotoreportaż. Zamiast szybkiej wizyty w studio i kilku tradycyjnych póz, młodzi znajdują się w świetle obiektywów (tak, tak – zazwyczaj fotografów jest dwóch) już od samego poranka. Oprócz głównych zainteresowanych, uwiecznione są przy okazji fryzjerka i kosmetyczka, ciotka z wałkami na głowie, leniwie snujący się kotek i wiele innych ciekawych obiektów. Fotografowie niczym paparazzi są wszędzie. A efektem ich pracy jest skrojony na miarę korespondenta wojennego fotoreportaż, na którym nikt i nic się nie ukryje.

Dużym polem do popisu jest też menu. Po erze rosołu i schabowego, a następnie tzw. przaśnych stołów ze smalcem i kiełbasą, w modzie są fontanny czekoladowe i alkoholowe, co biorąc pod uwagę polską tradycję weselną, jest dość ryzykownym pomysłem.

Kto oczekuje szampańskiej zabawy na oczepinach, poszukiwania jajek w nogawkach kawalerów lub też innych szelmowskich konkursów, zawiedzie się srodze. Teraz takie oczepiny nie są trendy. Tak bawili się ludzie w remizach strażackich w czasach tuż po obaleniu muru berlińskiego. Dziś, szanowni goście, bawimy się z klasą i ze smakiem.

Przykłady nowych ślubnych obyczajów można by jeszcze mnożyć. Ktoś mógłby mnie nawet oskarżyć o wybujałą fantazję. Tymczasem jest to prawda, którą potwierdza znakomite funkcjonowanie wyspecjalizowanych agencji ślubnych, tzw. weddingplannerów, portali ślubnych i innych instytucji powiązanych z tą gigantyczną machiną weselną. I jeśli sądzisz, kochany wujku, że twoja siostrzenica wyprawia ślub jak z bajki, bo wychodzi za bogatego męża lub wygrała w totolotka, nie wiesz może o tym, że na długo przed podpisaniem aktu małżeństwa, złożyła swój podpis pod umową kredytową. Zadłużanie się na potrzebę jednej weselnej nocy jest kolejnym nowym świeckim obyczajem.

Tylko w imię czego to wszystko? Zabłyśnięcia w oczach krewnych? Realizacji dziecięcych marzeń? Gdzie podział się swojski i przaśny charakter wesela, na którym goście bawili się do białego rana, a orkiestra przygrywała znane wszystkim szlagiery? Gdzie te czasy, kiedy wesele było huczną imprezą wieńczącą okres narzeczeństwa (o różnej długości ;), a nie spektaklem dwóch aktorów, na którym my – zwykli widzowie – zastanawiamy się co wypada, a co nie. I którym widelcem zjeść tę przystawkę?