Wiejskie niebo

Opowiadanie zdobyło III nagrodę w  konkursie literackim "Kryminał z Mieczewem"


Pewien letni poranek jakich wiele już było w tym roku. Paweł, leniwie się przeciągając otworzył oczy, desperacko próbując przypomnieć sobie wydarzenia ostatniego wieczoru. Jakby przez mgłę widział ludzi, którzy bawili się u niego na ostatniej domówce. Dziewczyny, faceci, nie wszystkich zdołałby wymienić z imienia i nazwiska. Ot tak to już bywa, zapraszasz Xsa, a on zaprasza niby to za twoją zgodą Ygreka i Zetkę.

Nagle coś go oświeciło. Jasne, była tu taka dziewczyna! Magda? Filigranowa blondynka o bardzo interesującej, niestandardowej urodzie. Do tego niegłupia – uśmiechnął się przywołując w pamięci kilka znanych mu kawałów o blondynkach. Rozmawiali, tańczyli, zdaje się, że było też coś jeszcze. Jasne, musiało być! – powiedział na głos zaciągając się zapachem damskich perfum dolatującym z poduszki leżącej obok. Tylko dlaczego jej teraz z nim nie ma? Powiedział o jedno słowo za dużo? Zrobił coś nie tak? Pieprzony alkohol – wyrwało mu się, taka dziewczyna a on jakby kompletnie amnezją ogarnięty. Gdyby zostawiła jakiś ślad po sobie, liścik, numer telefonu choćby, mogliby się skontaktować, spotkać, ot choćby gdzieś przy kawie, porozmawiać bez udziału alkoholu. Kto wie, może by się coś trwałego z tego narodziło? Tymczasem odpędzając kolejne natrętnie dobijające się do jego mózgu myśli wstał i niepewnym krokiem powlókł się do kuchni. Wypity w ciągu ostatnich godzin alkohol sprawił, iż organizm krzyczał o choćby łyk życiodajnej wody. Lodówka, a w niej zimna mineralna. Zaraz, drzwi lodówki! Cyfry, litery, słowa, czerwień użytej pomadki! 501148372 Mieczewo dziś godz. 11:00

Przetarł oczy z niedowierzaniem, jednak czerwone pismo nie chciało zniknąć. Kompletnie zapomniał o mineralnej, szybkim ruchem złapał leżący na kuchennym blacie telefon i wprowadził numer. No tak, poczta głosowa: Tu Magda, zostaw wiadomość. – mówił pogodny, miły, kobiecy głos. Zegar! Jest 9:00, a zatem ma jeszcze dwie godziny! Zaraz! Dwie godziny na co?! Żeby pojechać do owego Mieczewa i szukać w nim dziewczyny, którą poznał raptem kilka godzin temu? Jej telefon nie odpowiada, nawet nie będzie wiedział gdzie jej szukać.

Co mi tam, i tak nie mam nic lepszego do roboty w ten weekend! – pomyślał. Zawsze to coś nowego a poza tym dziewczyna naprawdę była grzechu warta. No tak, tylko po takiej imprezie, jak tu wsiąść za kierownicę? I w ogóle, gdzie to jest, to całe Mieczewo? Laptop, Internet, google maps i już zna odpowiedź. Dwadzieścia kilka kilometrów raptem, cóż za problem? Obudzę Marka, może się zgodzi – pomyślał. Marek był młodszym kolegą Pawła, studiował medycynę na II roku. Z racji ogromu nauki, był typem unikającym imprezowego życia. Byli trochę jak ogień i woda do tego stopnia, że Paweł często zachodził w głowę jak to możliwe, że wynajęli pokoje w tym samym mieszkaniu. Teraz jednak to nieważne, trzeba działać jak najszybciej, ważne żeby się zgodził. Marek, Marek obudź się! – potrząsnął śpiącym kolegą.

★★★

Na trasie katowickiej Paweł opowiadając Markowi o wydarzeniach ostatniej nocy raz po raz próbował dodzwonić się na komórkę Magdy. Niestety, za każdym razem z tym samym, miernym skutkiem. Tymczasem mijali kolejne tablice z nazwami miejscowości: Kórnik, Mościenica, wreszcie – Mieczewo. Tylko dokąd dalej? Kolejna próba dodzwonienia się do Magdy zakończona fiaskiem. Marek, w prawo! – krzyknął nagle Paweł na widok dużego ogrodzonego boiska i niewielkiego, brązowo – białego budynku tuż obok. Małe rondo, krzyż, niewielki plac, instynkt podpowiadał Pawłowi, że to wszystko mogło stanowić centrum wsi. A skoro centrum, to może znajdą tu kogoś, kto mógłby udzielić im jakichś wskazówek? Zaraz, ale wskazówek dotyczących czego? O co mieliby zapytać? Proszę Pani, proszę Pana, czy widzieliście Państwo taką ładną, filigranową blondynkę? Toż to absurd! 

Mimo wszystko, skoro już tu dotarli, nie mogli ot tak złożyć broni. Marek zatrzymał samochód tuż przed budynkiem. W środku ani żywego ducha, w ogóle wieś jakby wymarła. Obeszli budynek rozglądając się dokoła. Nic, żadnych ludzi. Wsiedli z powrotem do samochodu i ruszyli główną ulicą Mieczewa w głąb wsi. Mijając kolejne domy, kolumienkę z jakąś świętą rzeźbą, przystanęli pod domem na którego płocie widniała czerwona tabliczka z białymi literami: SOŁTYS. Czekaj Marek, wyskoczę i zapytam, a nuż facet coś wie o Magdzie – rzucił krótko Paweł i nie czekając na reakcję kolegi wysiadł z samochodu. Nie zdążył jednak nawet zadzwonić do furtki a tu nagle ulicą przemknęły obok nich trzy samochody. Pędziły na złamanie karku, nie bacząc w ogóle na pobliski znak ograniczenia prędkości do 40 km. Paweł ledwo co rozpoznał ich markę – to były trzy toyoty, ravki jak się o nich popularnie mówi. Kolory zbliżone do barw jakich używa wojsko… Dziwne, pomyślał Paweł, chłopaki robią sobie imprezę paintballową czy może impreza integracyjna z jakiejś firmy, a może… Marek, dawaj za nimi! – krzyknął nagle Paweł, jakby doznając olśnienia. Wskoczył do samochodu i podążyli w ślad za trzeba toyotami. Mijali kolejne domy, rozwidlenie dróg gdzie drogowskaz wskazywał na prawo nieutwardzoną drogę na KAMIONKI natomiast droga asfaltowa wiodła… No właśnie, dokąd jadą? Nagle droga asfaltowa urwała się, na wysokości domu – siedziby nadleśnictwa. Toyoty podążyły piaszczystą drogą dalej, a Marek zatrzymał samochód. Paweł, mów co chcesz ale ja dalej nie jadę. – powiedział stanowczo. Marek, daj spokój, czuję że tu jest coś nie tak, zniknięcie Magdy, teraz te trzy jednakowe samochody, to wszystko nie wydaje ci się jakieś takie…  Normalne? – wycedził Marek – Stary, świrujesz, poznałeś jakąś dziewczynę, wpadła ci w oko, ok. rozumiem ale ciągniesz mnie do tej wiochy w mój wolny dzień i podejrzewasz że jakieś trzy fury to wbrew regułom…Nie no ziom, fiksujesz zdecydowanie – Marek zrobił ruch jednoznacznie wskazujący na kompletną dezaprobatę co do zachowania kolegi – Wsiadaj, ta sobota jest jeszcze do uratowania – ciągnął, samemu sadowiąc się na powrót za kierownicą. Stary, może masz rację, w zasadzie nic mi tu nie pasuje, skoro ona chciała żebym przyjechał, odbierałaby przynajmniej telefon, a tak… Hm, szukamy igły w stogu siana, niech ci będzie, spadamy – zawyrokował Paweł.

Zrezygnowany, z wyrazem twarzy dziecka, które dowiaduje się, że Św. Mikołaj w tym roku go nie odwiedzi, Paweł wsiadł do samochodu. Marek jednak nawet nie zdążył odpalić silnika aż tu nagle… Tak, słuch nie mógł ich mylić, to był huk broni palnej, jeden, drugi, trzeci, następnie jeszcze kilka zlewających się w jeden odgłos. Myśliwi? Nieee… obaj przyjaciele spojrzawszy na siebie od razu zanegowali tę myśl. Przecież myśliwi nie strzelają bez ładu i składu, z różnych stron na raz, w dodatku z broni maszynowej, a o użyciu takowej właśnie świadczyły dochodzące ich z lasu odgłosy. Wiedziony instynktem samozachowawczym Marek odpalił silnik i z impetem nacisnął pedał gazu… Stój, Maras, zatrzymaj się! – krzyknął Paweł. Marek jednak jakby nie słyszał, zawrócił samochód w stronę skąd przyjechali i nie zamierzał już tracić ani chwili. Szarpanina, krzyk, ryk silnika, buksowanie kół ślizgających się na piasku… wreszcie błoga cisza…

Paweł ocknął się pierwszy, nie bardzo jeszcze wiedząc co się wydarzyło, wydostał się z samochodu. No to leżymy – pomyślał. Zaraz, Marek! Co z nim? Odgłosy towarzyszące wychodzeniu przyjaciela z rozbitego samochodu utwierdziły go w przekonaniu, że Markowi nic się nie stało.  Ty debilu, mogłeś nas zabić! – cedził przez zaciśnięte zęby Marek. Tymczasem jak spod ziemi wyrósł wokół nich tłum gapiów. Ludzie, słyszeliście strzały? Widzieliście, samochody, trzy, takie same… a później strzały… Słyszeliście? – Próżny był wysiłek Pawła, miejscowi jakby skupili się na tym co widzieli, a widzieli rozbity samochód Marka i jego samego oraz Pawła z rozbitym łukiem brwiowym.

Oni nam nie pomogą Marek – Paweł widząc że niczego nie wskórają u miejscowych, nie zamierzał jednak rezygnować z wyjaśnienia zagadki trzech identycznych terenówek oraz strzałów w lesie. - Tu się dzieje coś dziwnego stary i ja nie ruszę się z tej wiochy dopóki nie dowiem się o co tutaj chodzi. Nie chcę cię w to mieszać, poczekaj na mnie, ja idę do lasu, muszę się dowiedzieć kto i dlaczego strzelał. No i Magda… - nadzieje Pawła na odnalezienie dziewczyny gasły z każdą minutą. Tak, Magda, coś mu mówiło, że ona może być kluczem do rozwiązania zagadki. Czekaj Paweł, idę z tobą! – usłyszał za plecami głos Marka. Ok., zawsze to we dwójkę raźniej, pomyślał Paweł. Ruszyli więc piaszczystą drogą mając po lewej ręce pole z jakimiś roślinami – Paweł nie był specjalistą od botaniki – natomiast po prawej towarzyszyła im zieleń lasu. Po kilku minutach pole się skończyło i teraz z obu stron otaczały ich drzewa. Paweł, zawróćmy, nic tu po nas, ta laska cię wykiwała, to wszystko bez sensu, załatwimy serwis do bryki i wrócimy do domu – perswazje Marka wydawały się być logiczne.

Do czasu… Znów seria z broni maszynowej, znów strzały z pistoletu, lecz tym razem tuż obok nich, to nie był huk broni gdzieś tam daleko, to działo się tu i teraz! Na ścieżkę, jakieś 20, może 30 metrów przed nimi wybiegła dziewczyna. Jej długie blond włosy spięte w kucyk podrygiwały na jej głowie w szalonym pędzie. Ciało oszpecone niezliczonymi ranami dawało żywe świadectwo temu, co miało miejsce w tej na pozór spokojnej wsi. Jeszcze jeden długi krok i dziewczyna zniknie pośród drzew po drugiej stronie piaszczystej drogi. Nic bardziej mylnego, kolejna seria i blond włosy pokryły się krwią z roztrzaskanej przez nabój czaszki. Dziewczyna padła tuż przed ścianą lasu niczym rażone piorunem drzewo. Gdy to wszystko się działo, Paweł i Marek tkwili bezpiecznie w przydrożnych zaroślach po drugiej stronie piaszczystego traktu. Paweł, widząc co się stało z dziewczyną szarpał się chcąc biec jej na ratunek…  Marek wiedział, że to bez sensu, że nie ma już kogo ratować, że ona nie żyje. Przytrzymał przyjaciela w zaroślach w oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji. Skoro jest ofiara, wkrótce powinien się pojawić również kat. Ból, przeszywający całe ciało ból… i ciemność… nagła, niespodziewana…

★★★

Sklep spożywczy, Paweł rozpoznał ten, który mijali wjeżdżając rano w gląb Mieczewa. Sporo ludzi wokół, są też jakieś samochody… Marek, Marek, co z tobą?! – potrząsnął przyjacielem. Z nim już se nie pogadasz, odwalił kitę – dobiegł go rozbawiony najwyraźniej głos gdzieś z zewnątrz. Wyjrzał przez okno, jakiś facet ubrany w strój o maskującym deseniu tłumaczył coś zebranym ludziom. Ci zaś, starsi i młodsi słuchali go z powagą i jak zaobserwować zdążył Paweł – nieskrywanym szacunkiem. Dochodziły go też strzępki głosów: tak jest, zrobi się szefie, my nic nie wiemy, naturalnie, ich tu nie było…

Zaraz, ich czyli… mnie, Marka i Magdy? Ona nie żyje, Marek też ale ja? Co zamierzają ze mną zrobić? Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Uwielbiał kino, dlatego też dobrze wiedział co przestępcy zwykli czynić z niewygodnymi świadkami. Jak tu się wydostać? Instynkt samozachowawczy wyostrza ponoć zmysły. Paweł sprawdził więzy. Trzymają mocno – profesjonaliści – pomyślał. A może… Może nie każdy w tej cholernej wsi jest z nimi? Ratunku, pomóżcie mi – wrzasnął - Pomocy!!!

Stracił przytomność…. Autobus… Tak, rusza z przystanku. Życie, więc toczy się dalej życie. Leży. Gdzie jest. Nadal po prostu leży. Znów autobus. Silnik wyrzucający z siebie spaliny, tak radośnie, jakby od tego zleżało czyjeś być czy nie być. Jego jednak już to nie interesuje. Patrzy na to wszystko z góry, z TEJ góry. Ta sobota, ta wioska, ta dziewczyna… to był jego koniec a zarazem początek…